Przejdź do głównej zawartości

Niespodziewany gość / Nela Ponikiewska

Zazwyczaj, gdy ja i mój brat  wracamy ze szkoły do domu nic ciekawego się nie dzieje. Są  jednak takie dni, w których dzieje się aż za dużo. Dziś był akurat jeden z tych wyjątkowych dni, o których się nie zapomina. Ze szkoły do domu mam około 2 kilometry, ale czasami ta odległość jest dla mnie męcząca.

Przy placu  zabaw na początku naszego osiedla poprosiłam brata o chwilkę odpoczynku . Zresztą tam mieszka nasz ulubiony pies MOMO. Nie czekając już, jaka będzie  odpowiedź, podeszłam do płotu. Mikołaj nagle zawołał:
-Nela, coś tam biegnie, widzisz?
- Eee...tam - odparłam - to znaczy widzę tylko tak trochę.
- Co to, jak sądzisz?- zapytał Mikołaj.
- Nie widzę dokładnie, ale to chyba ten czarny  kot sąsiadów.
- Jaki kot? To pies! - krzyknął Mikołaj - Ale czyj to pies?
- Nie obchodzi mnie to czyj to, pies. On może mieć wściekliznę. Lepiej schowajmy się na placu zabaw i zamknijmy furtkę! – wystraszyłam się.

Wbiegliśmy więc na płac. Rzeczywiście, ten ciemny kształt poruszający się w oddali, którego się przestraszyłam, to był pies. Łeb miał czarny, uszy oklapnięte również czarne. Tułów i ogon także był czarny. Na tym swoim czarnym garniturku miał jedynie biały krawat i białe skarpetki. Z daleka wyglądał groźnie, ale z bliska jego oczy tak niewinnie spoglądały na mnie i Mikołaja!

Pies podszedł do furki i próbował ją otworzyć. Gdy zbliżyłam się do niego, piesek natychmiast podkulił ogon, ale mimo to nie chciałam otworzyć furtki, bałam się, że jest chory. Mikołaj tłumaczył, że ten pies nie jest groźny i nie wygląda na chorego na wściekliznę. W końcu zgodziłam się, by otworzył furtkę i wyszliśmy z placu zabaw. Pies gapił się na nas tak, jak na coś takiego, co można polizać.

Ruszyliśmy z Mikołajem w dalszą drogę do domu, a pies poszedł za nami. Kiedy obracaliśmy się, aby sprawdzić, czy wciąż podąża za mani, pies zatrzymywał się, siadał i odwracał głowę tak, jakby chciał powiedzieć: „Mnie tu właściwie nie ma.” Ale pies szedł ciągle za nami! Doszliśmy więc do wniosku, że pies nas sobie wybrał i możemy wymyślić mu imię. Po namyśle i krótkiej dyskusji zgodziliśmy się oboje, że najbardziej do niego pasuje imię DODO.

Kiedy stanęliśmy wreszcie przed drzwiami wejściowymi do naszego domu, nagle spostrzegliśmy, że nasz nowy przyjaciel gdzieś zniknął! Zrobiło mi się smutno i przykro, że zrezygnował z nas. Rozejrzałam się jeszcze raz dookoła i... DODO siedział nieopodal, gapiąc się na chodnik, prowadzący do naszego domu, jakby był jakąś zaczarowaną drogą, trudną do przebycia. Pewnie zastanawiał się, co ma teraz zrobić... Najwyraźniej przyszedł mu jakiś pomysł do głowy, bo wstał i położył łapę na chodniku, jakby chciał już na niego wejść, ale natychmiast ją cofnął. Zawołałam więc:
- DODO, ty mały głuptasie, chodź!
DODO wszedł na chodnik, popatrzył na mnie trochę wesoło, a trochę
z obrażoną miną. Pewnie dlatego, że nazwałam go głuptasem.
Zadowolony DODO położył się na trawie w naszym ogrodzie. Mikołaj i ja poczęstowaliśmy naszego gościa samymi delikatesami: szynką, rogalikami z masłem i świeżutką wodą. Piesek chyba był głodny, gdyż jadł łapczywie.

Po swoim posiłku DODO zrobił się senny i szybko zasnął. Wyglądał przeuroczo, ponieważ machał przez sen ogonem. Musiało mu się śnić coś naprawdę miłego.  Ja i mój brat rozmarzyliśmy się nie na żarty.
- A jakby został, to mogłabym mu dać ten niebieski kocyk po DIANIE (były pies mojej cioci)? Proszę, on jest taki słodki! - mówiłam do mojej mamusi.
- Dobrze, lecz jeszcze nie wiemy, czy DODO zostanie. Taki zadbany pies na pewno posiada swojego pana. Nie nakręcajcie się tak! Jeśli zostanie do wieczora, to zastanowimy się, co zrobić – odparła mama.
- Jej, ale super!!! - krzyknęliśmy.
- A gdzie będzie mieszkał? - spytałam.
- No, w budzie - odpowiedział żartobliwie Miki.
- W budzie? – byłam przerażona.
- Ej! Dzieci, pies nie będzie mieszkał w żadnej budzie! Jak już, to
w domu. I koniec na dzisiaj z tą rozmową, póki tata nie wróci z pracy - rzekła stanowczo mamusia.

Od czasu do czasu spoglądałam na DODO i było mi bardzo wesoło z tego powodu, że być może zostanie z nami. Z drugiej strony dręczyła mnie myśl, iż taki piękny, zadbany pies opuścił gdzieś swojego właściciela, który za nim tęskni i martwi się. I wtedy... zauważyłam otwartą furtkę. Szybko ubrałam się i wybiegłam, aby ją zamknąć. Bałam się, iż ,,prawie mój” DODO ucieknie. Na szczęście udało mi się! Jednak spostrzegłam tęskny wzrok DODUSIA. W tej chwili pomyślałam sobie, że gdyby ktoś zamknął mnie i nie pozwolił odejść do własnego domu, byłoby mi bardzo smutno. Ze łzami w oczach otworzyłam furtkę i ostatni raz spojrzałam na DODO. Mój piękny Eleganciku, w czarnym garniturku... Pies również popatrzył na mnie wdzięcznymi oczami – węgielkami, a potem wybiegł.

Taka oto była historia niespodziewanego gościa – trochę straszna, trochę szczęśliwa, pełna nadziei, ale też troszkę smutna.

Tekst: Nela Ponikiewska, 4a /2018/ Ilustracja: Piotr Partyka, kl.5a /2015/


Opowiadanie zostało opublikowane w dwóch częściach, w gazecie szkolnej A W TYM SĘK nr 2/2018 i nr 3/2018.