Przejdź do głównej zawartości

Warto pomagać! / Ada Sitarska

Cześć jestem Marysia i mam 13 lat. Mieszkam w małym domku jednorodzinnym na ul. Kwiatowej razem z moimi rodzicami i siostrą Kasią i bratem Hubertem. Chodzę do 7c w szkole im. Ksawerego Opałki w Łomiankach. Jestem pierwszym rocznikiem, który poszedł do siódmej klasy, a nie tak jak moi poprzednicy do gimnazjum. Jednak dzisiaj nie chciałam wam opowiedzieć o sobie. Dzisiejszą historię chciałabym poświęcić mojej ulubionej sąsiadce pani Genowefie. Towarzyszy mi ona odkąd tylko pamiętam. W dzieciństwie zastępowała mi ona babcię, której nigdy nie poznałam. Zawsze mogłam na nią liczyć i w zimowe popołudnia codziennie zapraszała mnie na zupę lub własnoręcznie robione ciasteczka. Żeby jej się zrewanżować pomagałam jej w każdej najmniejszej czynności. Ze względu na jej podeszły wiek każdego dnia po szkole wychodziłam na godzinny spacer z jej psem rasy York Terier. Wabił się Grafit. Wyjście z nim to była dla mnie sama przyjemność. Wszystko układało się pomyślnie kiedy na drodze do szczęścia pojawiła się choroba.

To był dzień jak co dzień. Tak jak zawsze wracałam ze szkoły i zapukałam do drzwi pani Genowefy. Zdziwiło mnie to, że nikt nie otwierał. Pomyślałam sobie, że po prostu moja sąsiadka ucięła sobie drzemkę i nie słyszy dzwonka do drzwi. Byłam do tego przyzwyczajona, bo nie raz już doświadczyłam podobnej sytuacji. Nic nie podejrzewająca wróciłam do domu odrabiać pracę domową. Po niespełna godzinie ponownie pojawiłam się pod drzwiami pani Genowefy. Zapukałam i….nic. Tym razem zaniepokojona zadzwoniłam do wnuczka mojej sąsiadki, by tu przyjechał z kluczem zapasowym. Za dwadzieścia minut on był już na miejscu. Razem z nim weszłam do środka. To co tam zastałam zostanie mi w pamięci do końca życia.

Starsza pani leżała nieruchomo na podłodze w kuchni. Gdy ją ujrzałam nie omal sama nie zemdlałam. Myślałam, że to już koniec. W głowie układały mi się najgorsze scenariusze. Postanowiłam jednak, że nie będę tam stać jak słup soli. Zaczęłam działać. Ostrożnie zbliżyłam się do nieprzytomnej staruszki i starałam sobie przypomnieć co mówiła pani pielęgniarka. Tłumaczyła ona jak trzeba postępować w takiej sytuacji. Pierwsze co zrobiłam to przyłożyłam ucho do jej ust i oczy skierowałam na klatkę piersiową, by wyczuć jej oddech. Na szczęście pani Genowefa oddychała. Potem rozkazałam wnuczkowi zadzwonić pod numer 112. Coś mnie podkusiło i postanowiła, że ponownie przyłożę twarz do jej ust. Jednak tym razem nie wyczułam u niej oddechu. Natychmiastowo przystąpiłam do masażu serca. Po trzydziestu uciśnięciach sprawdziłam ponownie. Nadal nie oddychała. Postanowiłam, że przejdę do sztucznego oddychania. Po dwóch wdechach wyczułam oddech u pani Genowefy i w tym samym momencie przyjechała karetka, która przewiozła panią Genowefę do szpitala.

Moja ukochana sąsiadka spędziła prawie miesiąc w szpitalu. Po tym czasie wróciła do domu. Od razu zauważyłam, że zmieniła się ona z wyglądu. Powiedziała mi, że lekarz stwierdził u niej zawał serca. Mówił też, że bez takiej profesjonalnej i szybkiej pomocy to ta historia mogłaby się zakończyć tragedią. Po tym incydencie relacje pomiędzy mną a panią Genowefą nie pogorszyły się, lecz połączyła nas jeszcze silniejsza więź niż dotychczas.


Tekst: Ada Sitarska, klasa 6A /2017/
Ilustracja: praca archiwalna