Piękna październikowa pogoda zachęcała do spacerów. Razem z rodzicami poszliśmy do lasu na grzyby. Już na skraju zagajnika mama znalazła podgrzybka. A wkrótce każdy z nas znalazł po kilka grzybów. Przy złamanym drzewie ujrzeliśmy fioletowy dywan, to kwitły wrzosy. Trochę dalej, w głębi lasu, była gawra niedźwiedzia. Kilka minut później zobaczyłam chłopca, który niszczył mrowisko. Szybko podbiegłam do niego i wrzasnęłam, że tak nie wolno! Wzruszył ramionami i odszedł, ale nie przeprosił, nie naprawił domu mrówek. Wtedy zawołał mnie tata, więc biegłam i.... potknęłam się o korzeń. Ale nie uderzyłam się, bo złapałam się pnia brzozy. W lesie widzieliśmy też zająca oraz ptaki, które zajadały się jarzębiną.
Już wracaliśmy do domu, kiedy dołączyła do nas babcia. Ktoś zaproponował: zróbmy szałas! Wszyscy zgodzili się i tak zaczęła się wielka budowa. Każdy musiał przynieść materiał, czyli gałęzie. Inżynierem budowy mianowaliśmy tatę. I powstał piękny szałas.
To był piękny, słoneczny dzień, który spędziliśmy w gronie rodzinnym.