Idę ulicą. Moje nozdrza chłoną wilgotne, chłodne powietrze warszawskich ulic, a płaszcz przegrywa walkę z mrozem. Czuję jak przeszywa mnie listopadowe powietrze. Taka pogoda sprzyja zagłębianiu się w nieskończoną otchłań myśli. Mijam ludzi, którzy spieszą się i biegną jakby pchani niewidzialną ręką. Przez moment wydaje mi się nawet zabawne, że na własne życzenie stali się więźniami czasu. Zastanawiam się, czy jak dorosnę też zatracę umiejętność dostrzegania w ludziach czegoś więcej niż konkurencję na drodze do sukcesu. Ktoś potrąca mnie teczką, wyrywając z zamyślenia. W tej teczce prawdopodobnie znajdują się szczelnie zabezpieczone dokumenty. Czy to one są przyczyną tego zobojętnienia i pośpiechu? Zabolało mnie, że mężczyzna w garniturze w kratę nie przeprosił, ale depczący po piętach czas najwyraźniej zaplątał mu język.
Zatrzymuję się przy kałuży i w jej odbiciu zauważam dwa razy więcej tych samych, samotnych ludzi. Powiewa wiatr, a tafla marszczy się jakby niezadowolona, że podmuch jej przeszkadza. Wtedy zdaję sobie sprawę z tego, że jest to jakby zwierciadło, które zachęca do pochylenia się nad nim, aby móc dostrzec naszą wybrakowaną rzeczywistość. Jednak mam wrażenie, że ludzie, zamiast chwili refleksji, widząc swoje odbicia, jeszcze bardziej przyspieszają. Czyżby bali się prawdy? Nagle nieskazitelna tafla wody znowu zostaje naruszona - to deszcz zaczyna padać. Zimne krople spadają mi na nos, który na moment wyswobodził się z uwięzi beżowego szalika. Przeszywa mnie chłód, czuję się samotna. Ruszam do przodu, patrzę na moje kilkuletnie, zamszowe buty, które chłoną łzy z nieba i z kasztanowych stają się czekoladowe. Podświadomie czuję potrzebę, aby ktoś się do mnie uśmiechnął. Liczę, że mi to pomoże. Jednak jedyne osoby, które w tej chwili są mi przychylne to piękne kobiety na bilbordach, reklamujące pastę do zębów. Myślami jestem już w domu, przytulam się do mamy i wszystko opowiadam. Jednak teraz brutalna rzeczywistość więzi mnie tu samą, w centrum miasta. Moje myśli mimowolnie biegną w stronę osób bezdomnych, które niezależnie od nastroju nie mogą myślęć o bezpiecznej przystani, jaką jest dom. Czuję jak się czerwienię, bo właśnie sobie uświadamiam, że ja także często patrzę na nie, jak na kogoś, kto zapracował sobie na taki los. Podnoszę głowę i widzę na swojej drodze bezdomną kobietę. Boję się odwrócić wzrok w jej kierunku, jednak im jestem bliżej, tym większą czuję potrzebę podniesienia na nią oczu. Zerkam i widzę jak się uśmiecha, a z mojej głowy w tej chwili uciekają wszystkie grafitowe i czarne myśli. Jej szczery uśmiech wydaje mi się teraz najpiękniejszym uśmiechem na świecie. Jest tak, jakiego potrzebowałam. "To niesamowite - myślę - ta kobieta, która oprócz bagażu doświadczeń i dobrego serca nic nie ma, dzieli się ze mną tym, co najpiękniejsze, a o czym tak często zapominamy. Daje mi to, czego potrzebowałam."
Wracam do domu ze łzami w oczach. lecz nie są to już łzy goryczy, a wzruszenia. Nie sądziłam, że było mi to aż tak potrzebne. Opowiadam rodzicom o panu w eleganckim garniturze i o kobiecie, bezdomnej, która nie miała nic prócz empatii i odrobiny chęci zmienienia szarej rzeczywistości. Jutro w drodze do szkoły, zaproszę ją do kawiarni na herbatę z miodem.
KONIEC
Napisała Gabriela Szymanek z klasy 8B w roku szkolnym 2020/2021
Ilustracja ucznia klasy 5 z archiwum pracowni plastycznej
Ilustracja ucznia klasy 5 z archiwum pracowni plastycznej
Opowiadanie zostało nagrodzone w szkolnym konkursie literackim PAMIETAM TEN DZIEŃ, KIEDY MI POMÓGŁ..., który został zorganizowany w roku szkolnym 2020/2021 przez nauczycielkę języka polskiego , panią Joannę Żyśko oraz pedagog szkolną, panią Martę Asman-Milczarek.
Opowiadanie zostało opublikowane w szkolnej gazecie SĘK w numerze 1-2 w roku 2021.