Weszłam do klasy, a tam wszyscy
siedzą z nosem w książkach i w kółko powtarzają ten cholerny wzór na tego
Pitagorasa, czy jak mu tam. Podchodzę do mojej najlepszej przyjaciółki Mai i
pytam:
- Umiesz?
- No tak trochę – powiedziała
niepewnie.
- Ok, to jak coś, to zastukaj w ławkę
trzy razy, spróbuję ci pomóc – wyszeptałam.
- Tak? Dzięki!
- Spoko, ja tobie pomagam na matmie,
a ty mi na angliku. Jesteśmy kwita.
Maja uśmiechnęła się szeroko i
zerknęła na podręcznik. Nagle słychać straszny trzask. Były otwarte okna, bo
rzecz jasna sala musiała się wywietrzyć. Pani Jadwiga weszła do klasy. Można
powiedzieć, że powitała nas z impetem.
- Dzień dobry – powiedziała swoim
poważnym głosem.
- Dzień dobry – odpowiedzieliśmy.
- Proszę chować w tej chwili zeszyty,
książki i wszelkie inne pomoce. Maja mam ci pomóc to schować? Wszyscy czekamy
tylko na ciebie.
- No już przecież chowam, o co pani
chodzi? – odpowiedziała.
- Jak ty się wyrażasz, w ogóle co to
jest za ton! – krzyknęła. – Chyba trochę szacunku mi się należy! Zobaczysz Majka,
jeszcze raz się tak do mnie zwrócisz, to dostaniesz -20 i tyle.
- Ojejku, jejku – wymamrotała cicho
pod nosem.
- Proszę bardzo, doigrałaś się,
wstawiam punkty i pisze wiadomość do twojej mamy.
- Co?! Ale ja przecież nic nie
powiedziałam!!! – wstała z miejsca.
- -25 za dyskusje z nauczycielem –
powiedziała stanowczo.
Wzburzona Maja usiadła. Pani rozdała
sprawdzian, na początku wszystko wydawało się łatwe, aż za łatwe … Skończyłam
pisać pierwszą stronę i odwracam arkusz, a tam… hyyyyyyyy o mój Boże, co to ma
być, tego na pewno nie było na lekcji! Zaczęłam czytać pierwsze zadanie, a tu
nagle drrrrrrrr. No nie, nie zdążyłam. Pani zebrała kartki. Wybiegłam z sali
niemalże z płaczem. Tak słabo mi poszło, znów zawiodę mamę…☹
Nie mówiłam o tym wcześniej, ale
mieszkam z mamą, mamą, która tyra jak wół, żeby mi było dobrze, żeby niczego mi
nie brakowało, a ja, kiedy mam okazję pokazać jej, że też się staram,
schrzaniam to przy pierwszej lepszej okazji. Wracając, mieszkam z mamą, a tata mieszka w stanach ze swoją nową rodziną.
Zostawił nas jak byłam mała. Zawsze myślałam, że mam szczęście, że jestem szczęśliwa,
a teraz widzę, że nie mam nic: taty, dobrych ocen, znajomych. Gdzie ja to moje
szczęście wcześniej widziałam? Oho znowu dzwonek, kolejna lekcja, a potem
kolejna i kolejna, aż do piętnastej.
Jest już po lekcjach, wracam sobie
właśnie powoli do domu. Do i ze szkoły chodzę na piechotę, bo mam niecały
kilometr. Przeszłam już połowę drogi i nagle zauważyłam pewnego, starszego
człowieka, który szedł w tym samym kierunku. Nie był pijakiem, ani bezdomnym,
chociaż z początku się go bałam, ale wyglądał na porządnego człowieka. Cały
czas mu się przyglądałam, odwróciłam się na chwilkę i zauważyłam, że leży na
ziemi. Przestraszona podbiegłam do niego i zapytałam:
- Wszystko w porządku? – nie odzywa
się. – Halo, słyszy mnie pan?
Starzec nic nie odpowiedział, więc
nachyliłam się do niego i potrząsnęłam nim.
- Halo, proszę pana.
Już wyciągałam telefon aby zadzwonić
po pomoc, ale mężczyzna ockną się.
- Gdzie ja jestem?
- Spokojnie, nic pana nie boli,
dobrze się pan czuje? – zapytałam.
- Tak, tak wszystko w porządku, kim
ty jesteś?
- Ja, ja …
Zająknęłam się i zastanowiłam, czy
rozsądnym pomysłem było podchodzenie do niego. Jednak postanowiłam porozmawiać
z tym panem.
- Jestem Martyna. Upadł pan, na pewno
nic panu nie jest?
- Nie spokojnie, jestem chory na
serce i właśnie szedłem do domu, aby wziąć lekarstwa – odparł.
Pomogłam mu wstać i zapytał mnie, czy
chcę go odprowadzić. Ja zgodziłam się myśląc o tym, że może znów zasłabnąć
gdzieś po drodze. Szyliśmy w stronę jego domu. Nie pomyślałam o własnym
bezpieczeństwie, może to jakiś porywacz? Nie ważne jak już się zgodziłam, to
niegrzeczne byłoby powiedzieć, że musze iść do domu, bo mama mówiła mi, żebym
nie rozmawiała z obcymi, więc szłam dalej.
- To tutaj – powiedział.
Staliśmy przed małą, ubogą chatką.
Zdziwiłam się, że to tu mieszka, bo zawsze idąc lub wracając ze szkoły mijam to
miejsce i zawsze myślałam, że to opuszczony budynek. Staruszek zaprosił mnie do
środka. Było zupełnie jak w jakiejś bajce, mnóstwo narzędzi, ciekawe mikstury,
trochę jak w naszej sali od chemii. Starszy pan zaparzył dwie herbatki i
wyszliśmy do ogrodu, alby wypić ją na świeżym powietrzu.
- Łał – powiedziałam z zachwytem.
- Co cię tak zdziwiło? – zapytał.
- Trzyma pan samolot w ogródku?
- No tak, a co? Aktualnie próbuję go naprawić,
ale coś marnie mi idzie cha, cha- zaśmialiśmy się.
- Mógłby mi pan opowiedzieć jakąś
historię z lotu?
- Hmmm, oczywiście, co tylko chcesz.
Mogę powiedzieć o pięknych widokach, niedźwiedziu polarnym, albo o prawdziwym
szczęściu, które mnie spotkało, to jest nawet dobre, mogę ci też powiedzieć
jak…
- „Prawdziwym szczęściu” pan mówi?-
przerwałam. - Ono nie istnieje?
- Co ty za bzdury pleciesz? Dziecko
drogie, szczęście to najważniejsze, co w życiu mamy, ale trzeba o nie walczyć.
- Ta, tyle, że ja go raczej nie mam –
westchnęłam.
- Dlaczego tak mówisz?
- Dzisiaj miałam ważny sprawdzian z
matematyki, który strasznie zawaliłam, a naprawdę się do niego uczyłam. Hmmm co
jeszcze … nie mam taty, na każdym kroku zawodzę mamę, moje oceny to totalna
masakra, a o znajomych lepiej nie pytać – wyksztusiłam z siebie wszystko.
- Posłuchaj, jak byłem młody, miałem
chyba ze trzydzieści lat, wyruszyłem na wyprawę dookoła świata. Zwiedziłem
niemal wszystkie miejsca na ziemi, ale pewnego dnia miałem awarię samolotu. Rozbiłem
się na jakiejś pustyni i kompletnie nie wiedziałem co zrobić. Wędrowałem po
pustynie cały dzień i tylko myślałem co ze mną będzie. Wtedy patrzyłem na świat
bardzo dyplomatycznie, liczyła się tylko praca i porządek. Ale podczas tego
wędrowania zmęczyłem się okrutnie i przysiadłem na chwilę. Gdy tak siedziałem i
rozmyślałem podszedł do mnie jakiś chłopiec. Wymieniliśmy kilka zdań, a potem
kazał narysować mi baranka dla niego. Narysowałem jednego, ale powiedział, że
jest brzydki i za mały, więc narysowałem kolejnego. Młodzieniec jednak znowu
skrytykował mój rysunek i powiedział, że teraz ten baranek jest za stary.
Zdenerwowałem się, pomyślałem i narysowałem pudło z dziurami po czym
powiedziałem: Masz tu baranka, jest dokładnie taki jaki chciałeś. Popatrzył
na rysunek i powiedział z uśmiechem: Oto właśnie mi chodziło, dziękuję. Chłopczyk,
po tym poszedł dalej, a ja nadal rozmyślałem, ale nie o tym co zrobić, by
wrócić do domu. Rozmyślałem o tym co na myśli miał na myśli, o co mu chodziło …
i nagle wpadłem na pomysł. Chodziło mu o to, abym uwolnił w sobie wyobraźnię,
dziecięce myślenie, walka o szczęście. Chłopiec, gdy narysowałem mu prawidłowy
rysunek był szczęśliwy, ale najpierw
musiał o to szczęście zawalczyć. W tym właśnie momencie uświadomiłem sobie, że
nie warto przejmować się pracą, ludźmi, którzy na otaczają, najważniejsze jest
to, żeby być szczęśliwym, mieć swój własny świat, aby walczyć o szczęście. Z
tego spotkania wyciągnąłem ogromną lekcję, mam nadzieję, że ty również.
- Niesamowita historia. – powiedziała
ze zdziwieniem. – Teraz już wiem, że o szczęście należy walczyć i mogę panu
obiecać, że się nie poddam bez tej walki.
- Cieszę się i trzymam za słowo.
- Ojejku, jest już strasznie późno,
zasiedziałam się, przepraszam ale muszę już iść, bo mama będzie się martwić.
- Oczywiście, leć już. Lepiej nie
nadużywać cierpliwości mamy, sam coś o tym wiem.
- Do widzenia, miło mi było pana
poznać!
- Do widzenia Martyno, mi również!
Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy!
- Jak tylko będę miała czas to do pana
wpadnę.
- Czekam z niecierpliwością!
Ach jest już po szóstej, mama mnie
zabije, no ale przynajmniej nie zmarnowałam tego czasu. To była naprawdę
niesamowita lekcja. A najważniejsze z niej to to, aby zapamiętać raz na zawsze,
że o szczęście trzeba walczyć mimo wszystko.
-----------------------
Tekst: Aleksandra Możdżeń, klasa 8a (rok szkolny 2021/2022)
Ilustracje: Canva
-----------------------
Opowiadanie ukazało się w gazecie szkolnej SĘK nr 3/2021 (jesień-zima 2021/2022)